Strona:Karol May - The Player.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łowe płyty skalne nie rozciągają się nigdzie na większej przestrzeni. —
Około południa odpoczęliśmy chwilę nad strumykiem, żeby napoić konie. Dłużej popasaliśmy dopiero w kilka godzin później; obraliśmy sobie w tym celu róg lasu, z którego szeroko rozciągał się widok w trzech kierunkach. Playera zdjęliśmy z konia i położyli na ziemi. Teraz była pora odpowiednia na posiłek — jeniec otrzymał także swoją część. Przez drogę nie zamieniliśmy z nim ani słowa; teraz, przypuszczając, że pierwszy posterunek już niedaleko, i pragnąc wywiedzieć się o nim dokładnie, zapytałem Playera:
— Wczoraj, przejeżdżając tą drogą, master, nie przypuszczaliście zapewne, że już dzisiaj będziecie tutaj powtórnie, i to jako jeniec?
— Ja tędy przejeżdżałem? Mylicie się bardzo — odpowiedział.
— Nie mydlcie nam oczu! Wiem nietylko, że byliście tutaj, ale nawet widzę po śladach, iż nawróciliście konia, aby spojrzeć wstecz. Oczy mam dość bystre, ażeby rozpoznać ten szczegół, pomimo że trop wasz znika już prawie ze szczętem.
— Nieprawda! — twierdził Player. Nie byłem jeszcze nigdy w tej okolicy.
— Hm! Widać zapomnieliście, co was czeka, jeśli będziecie trwali przy swojem głupiem matactwie! Nie mam zwyczaju ludziom dokuczać; posiadam jednak tę słabą stronę, że nie znoszę niewczesnych żartów. Zapamiętajcie to sobie! — Czy przyznacie więc, że byliście tutaj i zatrzymaliście się na tem miejscu?

53