Strona:Karol May - The Player.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak — wyrwało mu się mimowoli.
— Pracują już?
— Nie.
— Ach, rozumiem; muszą naprzód przyzwyczaić się do powietrza w kopalni, wypełnionego wyziewami rtęci. Głód i pragnienie są dokuczliwe; te dwa środki zmuszą ich na pewno do posłuszeństwa.
Ponieważ jeniec milczał, więc mogłem uznać, że nie mijam się z prawdą, i mówiłem dalej:
— Jak się sennorowi podoba pańskie mieszkanie w Almaden? Jest ukryte tak dobrze, że nie każdy człowiek potrafi je znaleźć. Ponieważ jednak mam zamiar odwieźć pana tam napowrót, więc leży to w pańskim interesie, żeby mi je opisać dokładnie.
Teraz odpowiedział z miejsca:
— Ani mi się śni coś podobnego!
— No, przekonamy się jeszcze. Czy pan wyjechał sam z Almaden?
— Tak jest — odparł szybko.
— Przypominam sobie jednak, że dawał pan znak komuś, kto się znajdował za panem.
— Być może, dobiegł mię jaki szmer i dlatego tylko się obejrzałem.
— Być może. Ale dlaczego pan krzyczał tak głośno podczas ucieczki?
— Ze... strachu.
— Wyznanie to sprawia panu wielką przykrość, a wypowiada je sennor jedynie poto, żeby ukryć prawdę. Może był tam ktoś, kogo chciał pan ostrzec wołaniem? Zdziwiłbym się, gdybym spotkał tu pana samopas. Na

127