Strona:Karol May - The Player.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niego końca nie mogliśmy dosięgnąć wzrokiem. Player posłał po mnie jednego z Indjan, jadących obok niego, i, gdy się zbliżyłem, oznajmił:
— Oto wyżyna, poza którą, na skraju lasu, obozuje najbliższy posterunek.
— Jak długo trzeba tam jechać?
— Za dwie godziny będziemy na miejscu.
— Czy posterunek leży w prostej linji stąd?
— Tak jest.
— Zatem dam wam sposobność udowodnić mi naocznie, że mogę na was liczyć.
— Czego żądacie ode mnie?
— Pojadę teraz naprzód, żeby wziąć do niewoli Yuma, a wy będziecie mi towarzyszyć.
— Bardzo chętnie. Ale oni nas spostrzegą.
— Jakto? Ah, sądzicie, że pojadę prosto? Nie, master Player. Zatoczymy półkole i, jadąc brzegiem lasu, zakradniemy się niepostrzeżenie aż do posterunku. Zwracam wam jednak uwagę, że najmniejszą próbę zdrady przypieczętujecie śmiercią.
— Nie wygrażajcie mi przecież tak ciągle. Nie macie już powodu do tego. Postanowiłem sobie zachować życie przez to, że będę posłuszny i wierny waszym rozkazom; byłbym chyba ostatnim osłem, gdybym się teraz narażał znowu na pewną śmierć.
Wziąwszy obydwu synów Nalgu Mokaszi oraz sześciu Mimbrenjów, ruszyliśmy galopem na południe, podczas gdy Winnetou z głównym naszym oddziałem nie zmieniał obranego kierunku. Oczywiście, zawiadomiłem go przedtem, co zamierzałem uczynić. — Kierunek zboczenia nie obrałem na ślepo. Pojechawszy na pół-

107