Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja? Dobry panie, dlaczego ja, biedna, słaba kobieta? — zapytała z płaczem.
— Jesteś mi wierna i tobie jedynej ufam w zupełności. Jeżeli jutro wrócę cało, zwrócisz mi testament. Jeżeli nie wrócę, oddasz go zarządcy, który już poczyni odpowiednie kroki. Dobranoc!
Stara protestowała w dalszym ciągu, lecz hrabia odprowadził ją delikatnie do drzwi, nie chciał się bowiem sam rozczulać. — —
Wyszedłszy od hrabiego, Pablo Cortejo wysłał stosownie do polecenia Fernanda dwóch gońców, poczem udał się do swego domu.
Był wdowcem, żona zostawiła mu córkę, jedynaczkę. Córkę tę ubóstwiał, choć nic w sobie boskiego nie miała.
Była wysoka i szczupła, jak ojciec, rysy twarzy miała ostre, ruchy kanciaste. Twarz jej była woskowo blada, połowy zębów brakowało, oczy zaś podobne były do oczu sowy, wystawionych na światło słoneczne.
Pablo poszukał córki. Leżała na dziedzińcu domu w hamaku, rozkoszując się chłodem i paląc papierosy.
— To ty, ojcze? — zawołała. — Czegóż hrabia chciał od ciebie o tak niezwykłej porze?
— Chciał uderzyć mnie pięścią między oczy.
— O cóż poszło?
— Naturalnie o Alfonsa!
— To przecież jego bratanek!
— Przynajmniej formalnie. Nie chciałbym wpaść w ręce starego, gdyby się dowiedział, jak rzeczy stoją naprawdę. Była naprzód mowa a grze, później o pojedynku, w którym ty wyłączną ponosisz winę.

152