Strona:Karol May - Szut.djvu/532

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   502   —

serca. Rih nie żyje, trafiony w swą pierś wspaniałą! Dusza moja tonie w morzu boleści, ale w oku niema ani kropli, bo strata za nadto wielka! Gdzie ten pies, którego kula spowodowała tę rozpacz? Czy to Ahmed Azad, który tu leży powalony twą ręką? Powiedz, iżbym go zagniótł i poszarpał temi rękoma!
— Zostaw mnie teraz samego, Halefie! — prosiłem. — Ta kula przeznaczona była mnie; Rih zginął za mnie. Gdy padł, musiałem czemprędzej popędzić dalej i teraz dopiero mam czas pomyśleć nad tem, cośmy stracili.
Było tak, jak powiedziałem. Pełna świadomość straty wystąpiła u mnie dopiero teraz. Odszedłem na bok, usiadłem i ukryłem twarz w dłoniach. Syn Halefa płakał głośno, ojciec usiadł przy mnie i objął mnie ręką, a Omar oddalił się o kilka kroków, aby objąć okiem przejechaną przestrzeń i pogroził zawzięcie:
— Siedź spokojnie, effendi! Będę czuwał nad waszem bezpieczeństwem. Biada, Kurdowi, któryby nadszedł, aby się na was porwać. Kula moja pośle go w najgłębszą otchłań dżehenny!
Niebawem ujrzeliśmy Amada el Ghandur z lordem i z pojmanym Nizar Hazedem. Szejk nie odważył się przemówić, gdyż czuł, że wszystkiemu zawinił. Natomiast Lindsay wydawał najosobliwsze okrzyki z powodu śmierci karego. Płakał przy tem, a ponieważ starał się to ukryć, przeto twarz jego przybierała nieopisane miny.
Chciałem właśnie w stać i oświadczyć, że pójdziemy do Riha, którego trupa postanowiłem nie zostawiać tam pod żadnym warunkiem, kiedy nagle Omar zakrzyknął:
— Maszallah, szuf, szuf, effendi, bjidżi, bjidżi — cud boski, patrz, patrz, effendi, idzie, idzie!
— Kto, kto? — pytałem.
— Twój Rih!
Rih? Czyżby nie zginął? Czyżby rana nie była śmiertelną? Pomyliłem się może? W dwu, czy trzech skokach byłem już obok Omara, skąd mogłem spojrzeć za siebie. Tak to zbliżał się mój karosz wolnym kłusem,