Strona:Karol May - Szut.djvu/530

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   500   —

Nie mogłem się już zatrzymać, gdyż w tej chwili zerwał się Rih do skoku. Huknął strzał ze zwróconej ku mnie lufy w chwili właśnie, kiedy kary przelatywał wysoko nad skałą. Ponieważ Bebbeh mierzył we mnie nizko, a ja teraz podniosłem się był znacznie wskutek skoku konia, przeto trafiła kula nie we mnie, lecz w Riha. Miałem wrażenie, jak gdybym siedział na krześle, które ktoś uderzył po nogach. Wyrwałem obie nogi ze strzemion i wyleciałem szerokim łukiem z siodła, Rih przewrócił się na ziemię po drugiej stronie skały.
Straciłem panowanie nad sobą. Zerwałem się i skoczyłem, nie zważając na Kurda, do mego konia. Kula wbiła mu się w pierś: był zgubiony bez ratunku. Opanowała mnie wściekłość, jakiej jeszcze nigdy nie odczuwałem i pchnęła mnie od konia ku Bebbehowi, ale już zapóźno, gdyż on właśnie wskoczył już był znowu na konia. Zobaczył, że mi nie zaszkodził, a trwoga przedemną i przed moją bronią gnała go dalej.
— Szatan cię znowu ochronił; mieszkaj w piekle u niego! — krzyknął i popędził.
Porwany przez wściekłość, omal nie zastrzeliłem Kurda, ale szczęściem nawet w tej chwili usłuchałem głosu rozwagi. Przez zabicie szejka Kurdów wyzwałbym tembardziej ich zemstę, mając go zaś w ręku żywego, mogłem z niego skorzystać jako z zakładnika. Musiałem go więc pochwycić. Ale jak? Rih nie mógł już zrobić ani kroku, lecz była przecież siwa klacz Amada el Ghandur, który leżał jeszcze na ziemi, próbował powstać i stękał boleśnie.
— O emirze, zdaje się, że sobie coś złamałem, a twój Rih wspaniały nie żyje. Pomścij się za nas na Ahmed Azadzie!
— Pożycz mi twej siwki — odrzekłem, dosiadając jej równocześnie i powierz mi jej tajemnicę, nie zdradzę jej nikomu. — Prędko, prędko!
Amad el Ghandur zrobił teraz to, czego byłby nie uczynił nigdy.
— Pogłaskaj ją — rzekł — palcem trzy razy w po-