Strona:Karol May - Szut.djvu/519

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   491   —

was jutro przed południem. Ostrzeż jednak Bebbehów, że w nocy będziemy się tu bronili i zastrzelimy każdego, kto odważy się do nas przybliżyć!
— Powiem to im, emirze. Niech się, co chce dzieje, ja zachowam się wobec ciebie, jak przyjaciel. Zobaczysz!
— I wobec mych towarzyszy?
— Nie, ponieważ są wrogami mojego szczepu. Względem nich nie jestem do niczego zobowiązany. Bądź zdrów! Pragnę jutro, jeśli się okaże tego potrzeba, przysłużyć się tobie, by ci się odwdzięczyć, choć w drobnej mierze za twoją łagodność i przyjaźń.
Dałem Halefowi i synowi jego polecenie, żeby przepuścili Kurda bez przeszkód. Odszedł też zaraz wśród podziękowań za naszą wspaniałomyślność. Lord nie zrozumiał oczywiście nic z naszej kurdyjskiej rozmowy. To też zapytał teraz:
— Puszczacie go, sir? Czy nie lepiejby go zatrzymać? Mielibyśmy zakładnika.
— Tego nie mogę zrobić, ponieważ wtenczas zawarłem z nim przyjaźń i braterstwo. Bądźcie pewni, że teraz zdziała dla nas daleko więcej niż jako zakładnik.
— Well, jak chcecie. Ale tego drugiego tak pięknie trzymałem za gardło, a teraz go tam już niema! Jesteście człek osobliwy...
Jeszcze nie skończył, kiedy mu przerwał Amad el Ghandur, który przystąpił do nas szybko w groźnej postawie. Burnus miał całkiem skrwawiony: strzał zranił go w plecy.
— Nie widzę Kurda! — zawołał gniewnie, błyskając z zawziętością oczyma.
— Ja także nie — odrzekłem spokojnie.
— Gdzie on jest?
— Niema go.
— Dokąd poszedł?
— Na dół do swego obozu.
— Kto go wypuścił?
— Ja.
— Effendi, czy mam cię ubić? Ten pies mnie zra-