Strona:Karol May - Szut.djvu/501

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   473   —

— Dlaczego?
— Z wielu powodów. Po pierwsze, Soranów już niema.
— To słuszne, zihdi. Szczep ten wytępili Bebbehowie tak, że zostali tylko poszczególni ludzie, którzy się dziś jeszcze kryć muszą. Nie pomyślałem nad tem dotychczas.
— Jak więc może szczep Soranów wypasać trzody nad kanałem Bela Druz!
— Tam wogóle nigdy nie przebywali Kurdowie, jeno plemiona arabskie. Tych czterech haddedihńskich myśliwych okłamano haniebnie.
— A oni głupi uwierzyli. Ci dwaj Kurdowie stanowili oddział rozpoznawczy, byli kwatermistrzami Bebbehów, którzy przybywają dziś, jak co roku, i wysłali dla bezpieczeństwa dwu ludzi przodem. Ci wywiadowcy poznali oczywiście zaraz po plemiennych oznakach, że ci czterej myśliwi to Haddedihnowie i dlatego podali się za Soranów. Wybadali ich przytem o wszystko, a potem wymyślili sobie kłamstwo ze sztyletem, aby móc cofnąć się bez przeszkód. Potem schowali konie, a sami wrócili tutaj, aby się zakraść na wzgórze i nas zobaczyć. Trop ich prowadzi w górę, ale nie z góry. Wątpię, czy jeszcze są na górze! Zaczekajcie tutaj! Muszę się upewnić.
Przekradłem się obok zarośli i skały znowu na górę. Choć z niemałą trudnością, wyśledziłem na twardym gruncie ich trop. Widocznie podpatrywali nas, może nawet słyszeli naszą rozmowę, gdyż w podrażnieniu podnosiliśmy znacznie głos. Potem schodził trop bokiem na dół. Tam w trawie widać go było wyraźnie. Ciągnął się może przez kwadrans drogi. Zawołałem Halefa i jego syna, aby go im objaśnić. Jakże dumny był hadżi z tego, że syn towarzyszył nam w tej niebezpiecznej wyprawie.
Szliśmy więc razem śladami na poprzek stopni tarasu ku mogiłom nad wodą, a potem na północ, trzymając się z początku brzegu. Ślady łączyły się oczywiście potem ze śladami, odciśniętymi przez Bebbehów przed