Strona:Karol May - Szut.djvu/490

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   462   —

wtóre dlatego, że ich nie odpędzi bieda, jakby to było z nami.
— Z nami? Jaka bieda?
— Głód. Woda jest, ale co będziemy jedli? Czy tu na tej nagiej kamiennej wyżynie jest jaka zwierzyna? Sądzę, że nie. Nasze zapasy już się wyczerpały. Będę musiał potem wyjść, aby co upolować dla mięsa.
— Malujesz to tak groźnie, bo masz zwyczaj myśleć o tem, co najgorsze i wyprzedzać wypadki. Ja nie patrzę tak czarno, bo stoi przy mnie dwudziestu walecznych wojowników, którzy w razie napadu bronić będą tego wzgórza jak twierdzy. Co się tyczy zapasów, to wyślę teraz wszystkich na polowanie. Wówczas podostatkiem znaleźliśmy zwierzyny. Jest nadzieja, że teraz jej nie zabraknie.
— Nie rób tego!
— Czemu?
— Gdyż byłoby to wielką nierozwagą. Powinniśmy jak najmniej śladów zostawić, a gdy dwudziestu mężczyzn rozbiegnie się w rozmaitych kierunkach, będą Kurdowie musieli zauważyć nas, jeśli przybędą.
— Zauważą nas i bez tego. Jak już kilkakroć powiedziałem, jesteś zanadto trwożliwy.
— Lepiej tu być trwożliwym, niż zanadto pewnym siebie. Proszę cię rzeczywiście usilnie, nie zostawaj dziś tutaj! Trzeba wyszukać pod obóz miejsce, na którem moglibyśmy się dobrze ukryć i obserwować wejście na to wzgórze.
— Nie nalegaj tą prośbą, bo jej spełnić nie mogę. Ja mam być tutaj przy ojcu. Jeśli wy nie chcecie zostać tu na górze, to idźcie, dokąd wam się podoba!
— Zostaniemy, zostaniemy! — zawołali zgodnie Haddedihnowie.
— Słyszysz? — zapytał Amad el Ghandur. — Oni mnie nie opuszczą, ale ty masz swoją wolę i możesz sobie wyszukać inne miejsce na obóz. Halef i jego syn pójdą pewnie za tobą.
— O tem nie wątpię, gdyż hadżi wie, że moje zda-