Strona:Karol May - Szut.djvu/455

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   427   —

szukać znane miejscowości, a potem z Bagdadu puścić się do Indyi i do Chin. Przyłączacie się?
— Dziękuję, nie mam tyle czasu.
— A więc przynajmniej ze mną do Haddedihnów. Chciałem wynająć kilku przewodników. Zamówiłem ich nawet, ale skoro wy pojedziecie, to mogą sobie tu zostać.
Myśl odwiedzin u Haddedihnów, a szczególnie u Halefa, była dla mnie nie do pogardzenia, ponieważ jednak rozporządziłem był czasem inaczej, zacząłem się sprzeciwiać. Anglik nie chciał o tem słyszeć, kiwał głową, wywijał nosem w sposób niebezpieczny, machał rękami tak, że musiałem się cofnąć o kilka kroków i wyrzucił taką falę protestów, zarzutów i napomnień, że go w końcu poprosiłem:
— Zważajcie, sir, na swoje organy głosowe! Może wam się jeszcze później przydadzą.
— Pshaw! Będę tak, dopóty gadał, dopóki nie zgodzicie się na wspólną podróż.
— Wobec tego muszę się bardziej nad wami litować, niż nad sobą samym. Jadę, ale zastrzegam się, że nie mogę wam poświęcić więcej niż miesiąc czasu.
— Pięknie, pięknie, wspaniale, pysznie! Skoro teraz ofiarujecie się na miesiąc, to jestem zadowolony, gdyż wiem, że się u was z tego łatwo rok zrobi.
Wziął mnie znowu w objęcia i usiłował zadać mi jeszcze jeden pocałunek, ale uniknąłem go chytrym ruchem głowy, a złożone usta cmoknęły w powietrzu.
— Gdzie mieszkacie w Damaszku, sir? — zapytałem teraz.
— U angielskiego konsula, który jest moim krewnym dalekim — odrzekł. — A wy?
— Oczywiście, że u Jakóba Afaraha. Zrobiłem im tem wielką przyjemność. Czemu nie odwiedziliście go dotychczas?
— A skąd wiecie, że u niego nie byłem?
— Ponieważ mi to powiedział.
— Well! Sądziłem, że mnie tam zaraz zatrzyma, a wiadomo wam, że lubię być swoim panem. Gość jest