Strona:Karol May - Szut.djvu/453

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   425   —

Wysoki, szary, cylinder osadzony był na długiej, wązkiej głowie, uboższej pod względem zarostu od pustyni Sahary. Chuda, naga szyja wystawała z bardzo szerokiego, wykładanego i nieposzlakowanie wyprasowanego kołnierza. Dalej rzucał się natarczywie w oczy szary kratkowany surdut, szare kratkowane spodnie i szare kratkowane kamasze. Choć tego pana tylko z tyłu widziałem, mimo to mogłem przysiąc, że miał również szarą kratkowaną kamizelkę i szary kratkowany krawat, nad którym zwisała długa, cienka, broda, szerokie usta o cienkich wargach, a jeszcze wyżej nos z pozostałością po guzie alepskim. O tem byłem przekonany, gdyż znałem tego człowieka, który wtedy tak pogrążył się był w sobie, że mnie wcale nie zauważył.
Zsiadłem z konia, zakradłem się ku niemu, położyłem mu obie dłonie na oczach i spytałem po angielsku zmienionym głosem:
— Kto to?
Zląkł się trochę i przytoczył kilka angielskich nazwisk prawdopodobnie znajomych, przebywających wówczas w Damaszku. Potem zawołałem głosem naturalnym:
— Źle, sir! Zobaczymy, czy mnie teraz poznacie.
Na to odrzekł on w tej chwili:
— All devils! Jeżeli to nie ten nędzny Kara Ben Nemzi, który darował karego ogiera, zamiast mnie go sprzedać, to niech się sam przemienię zaraz w tem miejscu w karosza.
Wyrwał mi się z rąk i zwrócił do mnie twarzą. Wpatrzył się we mnie, usta rozszerzyły mu się od ucha do ucha, a długi nos zaczął się strasznie poruszać.
— Słusznie, słusznie, całkiem słusznie! — wybuchnął. — To on, naprawdę on, ten człowiek, który nie przyjął odemnie ani grosza, choć mam mu tyle do zawdzięczenia! Pójdźcie do mego serca, sir! Muszę was przycisnąć do piersi!
Owinął się dokoła mnie jak polip długiemi rękoma, przygniótł z pięć czy sześć razy do swego frontu i przycisnął potem — have care! — złożone w straszny ciup usta