Strona:Karol May - Szut.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   337   —

Dzięki Allahowi, że skończyło się tylko na strachu. Co teraz zrobimy?
— Zaczekamy chwileczkę i przekonamy się, czy można wejść do szybu bez niebezpieczeństwa.
Gdy po upływie kilku minut nie dało się już nic słyszeć, wróciliśmy z Halefem do kurytarza. Na ziemi leżało mnóstwo kamieni, a ilość ich zwiększała się z każdym krokiem. Ściany popękały groźnie, mimo to posuwaliśmy się ostrożnie naprzód, aż doszliśmy do miejsca, w którem kurytarz był zasypany zupełnie. Teraz zawróciliśmy, nie chcąc narażać się niepotrzebnie. Więźniowie byli już wolni, o resztę nie dbaliśmy. Pozostawało jeszcze wydostać się na świat.
Stojkę musiano nieść, a Galingré również nie mógł iść o własnych siłach. Ponieważ najbardziej potrzebowali świeżego powietrza, przeto należało ich przed wszystkimi wziąć do czółna, gdyśmy przybyli nad wodę. Ja wsiadłem, by ująć za ster, a chandży z drugim silnym człowiekiem, aby wiosłować. Reszta musiała zaczekać, gdyż następna łódź mogła wpłynąć dopiero po naszem oddaleniu się.
Gdyśmy się wydostali na rzekę, podnieśli na nasz widok ludzie, stojący na brzegu, powszechny wrzask. Wielu z nich wskazywało przy tem na wzgórze skalne, a niektórzy pytali, czy nam się udało znaleźć tych, których szukaliśmy. Kolami potwierdził to pytanie, a wtedy oni ruszyli pędem wzdłuż brzegu równolegle z łodzią w kierunku wsi.
Reszta łodzi czekała na nas na spokojnej wodzie. Gospodarz z wioślarzem przesiedli się do innego czółna, aby je wprowadzić do sztolni. Nie potrzebowałem ich, gdyż woda łódź unosiła, a sam ster wystarczał do wylądowania przy moście.
Tam czekali już na nas mieszkańcy Rugowej, którzy tak pędzili brzegiem, że przybyli przed nami.
Obu wyswobodzonych zabrano z czółna i zaniesiono w tryumfie do izby, gdzie Anglik siedział wciąż jeszcze jak przedtem.