Strona:Karol May - Szut.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   333   —

się do sztolni. Było wszystkiego pięć łódek i te obsadzono.
Obawiałem się, żeby podczas naszej nieobecności nie spróbowano Szuta oswobodzić, zapytałem więc towarzyszy, czy zechcą go przypilnować. Halef, Osko i Omar życzyli sobie koniecznie być w sztolni, tylko lord oświadczył gotowość pozostania na straży. Wreszcie uspokoił mię także gospodarz zapewnieniem, że da służbie rozkaz nie wpuszczania nikogo. To wystarczało. Położono Szuta w kącie, a Anglik usiadł przy nim z bronią w ręku.
Przed domem rozstąpił się przed nami tłum dobrowolnie, a nawet z uszanowaniem. Ponieważ otworem wjazdowym mogło wpłynąć tylko jedno czółno, przeto lądowanie odbywało się bardzo powoli. Każda próżna łódź musiała powracać, by zrobić miejsce drugiej; a ci, którzy przybyli pierwej, czekali w sztolni na drugich. Chandży jako znający wejście przesiadał się z łódki do łódki, by, dzierżyć ster. W reszcie zgromadziliśmy się wszyscy: około szesnastu osób.
Przyniesiono też mnóstwo latarń, ale wszystkie bez wyjątku w nader smutnym stanie. Najlepsza miała jedną całą, a drugiej pół szyby i zalepiona była w dodatku natłuszczonym papierem. Świec było dość, każdy więc nie mający latarni zapalił łojówkę i niósł ją w ręku.
Ja szedłem naprzód. W pewnej odległości od szczeliny spostrzegłem na ziemi swój nóż, który widocznie wyrwałem był z rewolwerem; podniosłem go teraz i zatknąłem za pas. Kładkę nad rozpadliną zbadaliśmy jeszcze raz troskliwie, zanim inni na nią wstąpili i doszliśmy wreszcie do okrągłej komnaty. Drzwi, przed któremi klęczałem, kiedy Szut się ukazał, były jeszcze otwarte, a z wnętrza zabrzmiał głos mieszkańca komórki:
— O Allah! Jesteście nareszcie! Już mię rozpacz ogarnęła!
— Wierzysz więc teraz, że przybyliśmy, by cię ocalić? — spytałem, pochylając się z latarnią.
— Tak, gdyż przekonałem się o tem ze słów, które mówiliście do siebie, ścigając Szuta. Potem minęło wiele,