Strona:Karol May - Szut.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   325   —

— Psie, bywaj zdrów! Tylko ty znałeś tę dziurę, a zresztą nikt. Nikt jej nie odkryje i nie będzie was szukał. Pożrecie się nawzajem z głodu!
Nie pomyślałem w tej chwili, że w najgorszym razie można się było ocalić, rzuciwszy się wpław; uwierzyłem bezwiednie jego słowom. Postanowiłem tedy nie dopuścić do tego, by łódka odpłynęła. Rozpędziłem się i wskoczyłem.
Szut stał wyprostowany i wsparł się obu rękoma o skałę, aby czółno odepchnąć przeciw rwącej wodzie. Wiosła można było z powodu wązkości miejsca dopiero na rzece założyć. Łódź zachwiała się pod naporem mojego skoku, ja straciłem równowagę, upadłem, a on na mnie.
— Jesteś? — syknął mi w twarz. — Witam cię; jesteś mój!
Chwycił mnie jedną ręką za gardło, a ja jego za drugą. Poczułem lewą ręką, że sięgnął za pas. Szybko przesunąłem ręką po jego ręce aż do przegubu i ścisnąłem go tak mocno, że krzyknął z bólu i upuścił — nie wiem co — nóż, czy pistolet. Zgiąłem nogę w kolanie i odepchnąłem go. W następnej chwili powstałem, a on także. Staliśmy o krok od siebie. Jak przez gęstą mgłę ujrzałem, że wyjął ręce z za pasa i wyciągnął ku mnie. Roztrąciłem je pięściami, a wtedy huknął strzał, a może dwa; nie wiem.
On zaś ryknął:
— No, to zrobię inaczej! Nie dostaniecie mnie!
Skoczył w wodę, ujrzawszy latarnię zbliżającego się chandżego.
Ten człowiek istotnie posiadał szaloną odwagę.
Usiłowałem łódź wypchnąć, ale prąd wciskał się z taką siłą, że byłbym musiał dużo czasu stracić, aby ją wyprowadzić. Tymczasem Szut byłby mi uszedł, wszystko jedno, żywcem, czy nieżywy.
Okoliczność, że tak odważnie rzucił się do wody, kazała się domyślać, że jest dobrym pływakiem. Rwący prąd musiał go unieść bardzo prędko. Jeśliby uciekł,