Strona:Karol May - Szut.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   227   —

— Zostaw to, Halefie! — zaśmiałem się. — Jeszcze sam się udusisz.
— O nie! Nie odbieraj mi tej przyjemności. Te łotry nabawią się teraz strachu, jak gdyby leżeli w rozpalonej rynce, w której szatan smaży swych szczególnych ulubieńców.
Podczas gdy on krzątał się z całem poświęceniem koło ognika, my wzięliśmy płonącą głownię i poszliśmy do domu. Tam znaleźliśmy smolaki, a nawet świece łoowe, a więc podostatkiem materyału świetlnego.
Następnie zbadaliśmy łóżko. Po odrzuceniu jego części składowych trafiliśmy na stare, zabite gwoździami, drzwi. Gdyśmy je otworzyli, zionęła pod nami dość głęboka czworoboczna jama, której zawartość wydobyliśmy na górę. Składała się z kilku kawałów ołowiu, kilku blaszanych pudełek z kapslami, z kupki krzemieni i baryłki prochu z wywierconą dziurą, zatkaną kawałkiem szmaty.
Ukląkłem, aby wyjąć szmatę i zbadać jakość prochu. Potrąciłem przytem kawał ołowiu tak, że wpadł napowrót do jamy. Wydał przytem dźwięk, który zmusił mnie do nadsłuchiwania. Zabrzmiało coś jakby z wydrążenia.
— Czyżby pod tą jamą znajdowała się druga? — spytałem. — Posłuchajcieno! Czy nie dudni?
Rzuciłem drugi kawał i ozwał się ten sam dźwięk.
— Yes! — rzekł lord. — To fałszywa podłoga. Spróbujmy, czy nie da się usunąć.
Zatkaliśmy na razie baryłkę napowrót i zatoczyliśmy ją pod ścianę, żeby nie zajęła się przypadkiem od iskier z płonących smolaków. Następnie pokładliśmy się na brzuchach dokoła jamy, o ile miejsce na to pozwoliło, zaczęliśmy nożami drapać ziemię i wyrzucać rękami.
Wkrótce nie mogliśmy już dosięgnąć ziemi rekami więc zawołaliśmy Halefa, Jako najmniejszy i najszczuplejszy z nas musiał w jamie przykucnąć i dalej kopać. Wlazł i grzebał ziemię bardzo pilnie.