Strona:Karol May - Szut.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   98   —

— Pomocy! Pomocy! Gore! Stoję w płomieniach!
Rzucił się ku nam. Podniecenie gorączkowe urągało wyczerpaniu sił. Po kilku krokach stanął, wytrzeszczył oczy na ogień i wrzasnął przerażony:
— I tu płomienie! Wszędzie płomienie, tu i tam! Mnie pali także, pali, pali! Ratunku! Na pomoc!
Wyrzucił w górę zdrową rękę i runął ciężko na ziemię, gdzie zaczął jęczeć cicho, lecz tak przejmująco, że aż serce pękało.
Dźwignęliśmy go, żeby go zanieść do izby; ale nie poszło nam to łatwo, gdyż uważał nas za złe duchy i bronił się rozpaczliwie. Gdyśmy go umieścili na łożu zesłabł i zamknął oczy na chwilę; wkrótce jednak zaczął na nowo i to tak, że trudno było wytrzymać. Uspokoił się dopiero po długim czasie. Wszedłem, by na niego popatrzeć. Leżał w ciemności, więc zapaliłem smolak i poświeciłem mu w twarz.
Szeroko rozwarte oczy były na mnie zwrócone. Powróciła mu przytomność i poznał mnie.
— Psie! — syknął do mnie. — A więc przecież przybyłeś? Niechaj cię Allah przeklnie!
— Mibareku — rzekłem poważnie — pomyśl o swoim stanie. Zanim się słońce podniesie, powoła cię sędzia odwieczny przed siebie. Czy zdołasz zliczyć swe grzechy? Wejdź w siebie i proś Allaha o łaskę i miłosierdzie!
— Szatanie! Jesteś moim mordercą! Ale ja nie chcę umrzeć; nie chcę! Ciebie, ciebie pragnę widzieć, jak będziesz umierał!
Klęczałem tuż obok niego z garnkiem wody, którą go chciałem orzeźwić. Sięgnął szybko ręką, wyrwał mi nóż z za pasa i równie prędko uderzył. Byłby mnie trafił w piersi, gdybym nie odparowmł był ciosu garnkiem. W następnej chwili wyrwałem mu już nóż z ręki.
— Mibareku, tyś naprawdę człowiek okropny! Przed samą śmiercią obciążasz duszę nowem morderstwem. Jak możesz...