Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.3.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieczorem dnia poprzedniego. Z grzmotem i rykiem wzniósł się słup wodny i strzelał na wszystkie strony strumieniami. Ten wodospad dla Winnetou i jego wojowników był wspaniałą zasłoną, skrył ich bowiem przed okiem salwujących się Siouxow. Winnetou skierował konia nabok, aby ogarnąć wzrokiem sytuację. Widział, jak przybywają rozsypani Ogallalla, bezładnie pędzeni strachem.
— Nadchodzą! — zawołał. — Skoro dam znak, wyrwiemy się z poza plującej Paszczy Piekła i nie przepuścimy ich między Paszczą a rzeką. Będą musieli zboczyć na lewo do doliny Grobowca. Wszelako nie strzelajcie! Przerażenie zapędzi ich tam, gdzie trzeba!
Poszczególni Ogallalla byli już zupełnie blisko. Chcieli pędzić przed siebie wzdłuż rzeki, gdy oto Winnetou ukazał się z poza słupa wodnego. Jego — Iiiiiiii! — przeszyło przeraźliwie powietrze. Szoszoni wtórowali. Uciekinierzy, widząc, że droga zagrodzona, wykonali ćwierć obrotu i pomknęli ku kotlinie.
Za tymi pojedyńczymi wrogami ukazała się skupiona grupa wielu jeźdźców. Był to pędzący w galopie kłąb czerwonych i białych z wodzem Ogallalla, z niedźwiednikiem i Hobble-Frankiem pośrodku.
Otóż jeńcy, przywiązani do rumaków, jak już rzekliśmy, pomknęli na spotkanie swoich zbawców. Lecz naraz rozległ się krzyk. Wydali

77