Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.3.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w kieszeni zostało mu jedynie płótno. — Winniśmy wdzięczność tym sępom skalnym, że nie pozbawiają nas odzieży.
— Panie Jemmy, — szepnął Hobble-Frank — ta historja wcale mi nie przypada do gustu! To jest ów szubrawiec, który mi przestrzelił ongi: nogę.
Ułożono nowych jeńców przy dawnych. Wódz oddalił się, pozostawiając na straży kilku wojowników.
Nieszczęśni biali nie odważyli się głośno rozmawiać. Szeptali tylko pocichu. Marcin leżał przy ojcu, co też pozwalało im na wymianę przeróżnych czułości i pieszczot. Po pewnym czasie przyszedł jakiś Sioux, zwolnił nogi jednego z dawnych jeńców i kazał mu iść ze sobą. Jeniec nie mógł chodzić normalnie. Chwiał się i z trudem kusztykał za czerwonym.
— Czego od niego chcą? — zapytał Baumann.
— Ma nas wsypać — odezwał się Davy, — Na szczęście moi towarzysze nic jeszcze nie zdążyli powiedzieć o pomocy, której się spodziewamy.
— Ale napomknęli o niej.
— Nic niebezpiecznego. Strzeżmy się tego człowieka, skoro do nas wróci. Musimy się przekonać, czy można mu ufać.
Davy miał słuszność. Zaprowadzono jeńca do wodza, który zmierzył go posępnym wzrokiem.

30