Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mówi się Kastor i Polluks — poprawił Jemmy.
— Stulże pan buzię! Polluks! Jako leśniczy tyle miałem do uczynku z psami myśliwskiemi, że wiem dokładnie, czy to Polluks, czy Phylaks. Wypraszam sobie ten rodzaj poprawek! Swoją drogą pragnę wyłowić szlachetne rodzeństwo. Właściwie nie powinienem pańskiego kapelusza ruszać. Nie zasłużył pan, abym się jeszcze bardziej zmoczył dla nakrycia pańskiej głowy.
Wydostał jednak obydwa kapelusze.
— Tak — dodał. — Uratowane! A teraz weźmiemy się do wyżęcia pańskiego futra i mego fraka. Obydwa będą się zalewać gorzkiemi łzami; już teraz z nich kapie.
Obaj mieli tyle kłopotu z suszeniem odzieży, że, ku swej wielkiej żałości, nie mogli się przyczynić do rozpoczętego połowu. Gromada Szoszonów stanęła w wodzie na jednym końcu sadzawki i, posuwając się naprzód, zapędziła ryby na drugi koniec. Tu zaś Indjanie położyli się na brzegu plackiem, z głowami nachylonemi nad wodą. Pstrągi zapędzone w cieśninę nie mogły się ani przedostać przez kratę, ani cofnąć. Indjanie chwytali je pełnemi garściami i rzucali na brzeg. Niebawem zebrano ilość, aż zbyt wystarczającą.
Tymczasem przyrządzono płaskie doły i wyłożono kamieniami. Złożono na nich ryby i przykryto drugą warstwą kamieni, na której wznie-

57