Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest pozbawiona niebezpieczeństw. Znienacka można się tutaj natknąć na wroga w ludzkiej, czy w zwierzęcej postaci. Tak samo niebezpiecznie jest wpaść nagle na starego bawołu, — rozwścieczonego samotnika, który oddalił się od stada, — jak napotkać naraz wrogiego Indjanina, który stoi w odległości trzech kroków z wycelowaną strzelbą. Wówczas należy działać z błyskawiczną szybkością. Kto pierwszy zdoła wystrzelić, ten żyje. — — —
Szoszoni jechali gęsiego — jeden za drugim tak, że koń następnego stąpał śladami poprzedniego jeźdźca. Tak jeżdżą Indjanie w wypadkach, kiedy nie są pewni bezpieczeństwa. W takich razach wysyła się także wywiadowców, najroztropniejszych wojowników, których oczu nie ujdzie źdźbło, zwrócone przeciw wiatrowi, których uszy usłyszą najcichszy szmer złamanej gałązki.
Skurczony i nachylony naprzód, wisi taki wywiadowca na swoim wierzchowcu, jakgdyby nie umiał jeździć konno. Wydaje się, że oczy ma zamknięte — nie porusza się żadnym członkiem. Jego rumak również posuwa się sennie z przyzwyczajenia. Wróg, który podpatruje ich z ukrycia, może pomyśleć, że jeździec ucina sobie drzemkę. Ale wręcz przeciwnie, im mniej widoczna, tem bardziej naprężona jest uwaga wywiadowcy. Jakkolwiek opuszczone ma powieki, oko jego bystre widzi wszystko.

23