Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak — uśmiechnął się Old Shatterhand. — Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe.
Upsaroca bezradnie spojrzał na swoich. Twarz jego przybrała wyraz tępej rezygnacji.
— Raczejbyś mnie zabił! — żalił się. — Wielki Duch opuścił nas, ponieważ skradziono nam leki. Nigdy już nie wejdziemy do Wiecznych Ostępów. Czemu squaw naszych ojców nie pomarły, zanim nas wydały na świat.
Niedawno jeszcze dumny i pewny zwycięstwa wojownik, teraz złamany powlókł się do swoich. Odwrócił się raz jeszcze i zapytał:
— Czy pozwolicie nam odśpiewać pieśń śmiertelną, zanim nas zabijecie?
— Zanim ci odpowiem, pragnę zadać pytanie. Chodź!
Old Shatterhand zaprowadził Bezimiennego do Upsaroca, wskazał na Stokrotnego Grzmota i zapytał:
— Czy jesteś jeszcze zły na swego wojownika?
— Nie. Nie mógł inaczej. Tak chciał Wielki Duch. Straciliśmy leki.
— Odzyskacie je, albo dostaniecie jeszcze lepsze.
Wszyscy spojrzeli nań ze zdumieniem.
— Gdzież je odzyskamy? — zapytał przywódca. — Tu, gdzie mamy umrzeć? Lub może we

126