Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzin po świcie. Mamy więc pięć godzin wolnego czasu.
— O, to straszne! Co poczniemy z taką wiecznością?
— Nie powinien się pan pytać — odpowiedział Hobble-Frank. — Pomówimy nieco o sztuce i naukach. To kształci rozum, uszlachetnia serce, wyczula sumienie i daje naturalnemu charakterowi ową moc, która pozwala wytrwać burzę życia, a nie ulegać każdemu wietrzykowi. Nigdy nie zapomnę o sztuce i naukach. Stanowią mój chleb powszedni, mój początek i mój koniec, mój — — brrr! Co to za podły zapach?! Cuchnie bardziej, niż padlina! Albo — — hm!
Uczony Sas odwrócił się i zobaczył, że o drzewo, pod którem siedział, oparty stał murzyn.
— Uciekniesz, ty sakramencie! — krzyknął. — Jakże możesz się wspierać o moje drzewo! Czy śmiesz przypuszczać, że pożyczyłem nosa w wypożyczalni masek? Uciekaj, żuawie, i salwuj się do Afryki! Nasze organy są zbyt czułe dla ciebie. Goździki, rezeda, niezapominajki — owszem, to sobie chwalę. Ale skunksa nie zalecałbym nawet najszlachetniejszej damie w smelling-bottle.
— Masser Bob pachnąć dobrze, bardzo dobrze! — bronił się murzyn. — Masser Bob nie cuchnąć. Masser Bob myć się w wodzie sa-

98