Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tymczasem syn pogromcy niedźwiedzi zbliżył się do Długiego Davy, który chciał zasięgnąć wiadomości o jego ojcu. Otrzymał je, ale dosyć skąpo. Chłopak był powściągliwy w mowie.
Wreszcie strumień skręcił za wyżynę, na której zobaczyli strażnicę. Położenie nadawało jej charakter fortecy, w której wyśmienicie można było się bronić przed napadem wrogów.
Wyżyna spadała tak stromo z trzech stron, że niepodobna było się wspiąć na nią. Czwarte zbocze opatrzono podwójnem ogrodzeniem. Na dole rozciągały się pola maisu[1] i tytoniu. Wpobliżu skubały trawę dwa konie. Marcin wskazał na wierzchowce i rzekł:
— Stąd skradli nam te łotry konie pod naszą nieobecność. Ale gdzie mógł się podziać Bob, nasz murzyn?
Wsadził dwa palce do ust i gwizdnął przeraźliwie. Czarna głowa ukazała się w polu. Z poza szerokich warg wyglądały dwa rzędy zębów, któremi mógłby się chełpić każdy jaguar. Następnie ukazała się cała herkulesowa postać murzyna. Trzymał ciężką, krzepką maczugę. Rzekł ze śmiechem:

— Bob się schować i uważać. Kiedy łobuzy przyjść i chcieć ukraść jeszcze dwa konie, wówczas ich tą grubą pałą po głowie bić.

  1. Kukurydza (franc.)
55