Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Winnetou musiał przystanąć, aby ścisnąć go za gardło.
— Do piorunów, kogo tu przynosicie? — zapytał Długi Davy, skoro obaj pozbyli się swoich ciężarów.
— Zakładników — odparł Shatterhand. — Szybko zakneblujcie im usta i zwiążcie wodza.
— Wodza? Heavens! Co za chwyt! Przez długi czas będę o tem opowiadał. Wyłapać z pośród obozu Mężnego Bawołu! Tylko Old Shatterhand i Winnetou mogą się na to zdobyć!
— Żadnych niepotrzebnych słów. Musimy iść stąd precz, ku wyżynie, gdzie stoją konie.
— Mój brat nie powinien się śpieszyć — rzekł Apacz. — Stąd możemy o wiele lepiej zobaczyć, jak sobie poczną Szoszoni.
— Tak, Winnetou ma słuszność, — przyznał Old Shatterhand. — Nie wpadnie im na myśl przyjść tutaj. Nie wiedzą, z jakimi i z iloma wrogami mają do czynienia. Będą musieli nadewszystko pomyśleć o obronie obozu. Dopiero, skoro świt, zdołają coś przedsięwziąć.
— Winnetou postrachem zatrzyma ich w obozie.
Apacz przyłożył lufę rewolweru prawie do samej ziemi. Shatterhand wlot pojął jego zamiar.
— Stój! — rzekł. — Nie powinni zobaczyć

145