Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/512

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Opuściwszy powieki, ciągnął coraz wolniej. Miało się wrażenie, że to obce dziwne dźwięki z zaświata. Byłem głęboko poruszony; płakałem jak dziecko. Po słowach „I ksiądz kładzie miękkie dłonie na głowę konającego...” kochany Carpio rozpostarł ramiona i powtórzył donośnie; „Szczęśliwy, kto przy zgonie w wieczne zmiłowanie wierzy!...” — i głos przeszedł znowu w cichy zamierający szept.
Ostatnie słowa rozpłynęły się już w ledwie dosłyszalnem westchnieniu. Niebo zabrało go do swego królestwa... Na choince zagasło ostatnie światło. Nad doliną zapadła głucha cisza...
Zmarły leżał jeszcze na mojej piersi. Stiller podniósł się ze swego miejsca, i, kładąc dłoń na głowie Carpia, drżącym głosem dokończył wiersza.
Ciemność przysłoniła łzy, błyszczące w oczach obecnych; zwolna poczęli się oddalać w głębokiem milczeniu, gdyż miejsce, w którem dusza opuściła ciało, jest święte, i czcić je należy milczeniem.
Siedziałem długo z trupem opartym o me piersi. Podszedł Winnetou i rzekł:
— Niechaj brat mój odłoży zwłoki swego biednego przyjaciela. Urządzimy mu mieszkanie, które przetrwa długo. Duch jego odszedł już do Wielkiego dobrego Manitou, do Wiecznych Ostępów, gdzie ogniska płonące zasilają drzewa wieczystego wyzwolenia. Nie są podobne do świateł naszej choinki, nie gasną bowiem nigdy. Zapalmy ognie wokół zmarłego i czuwajmy przy nim aż do świtu. Odszedł chętnie od doczesnego życia. Kiedyś pójdziemy w jego ślady i spotkamy się. Howgh!
Z kamieni i gałęzi utworzyliśmy katafalk, i, pokrywszy go skórą niedźwiedzia, ułożyliśmy Carpia. Potem,

504