Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/509

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

udowodnił, że jest właścicielem finding-holu. Stałem się jeszcze bardziej szorstki niż dotychczas. W sercu mem nie było Boga, wiary, ani miłości. Pokora była dla mnie czemś nieskończenie śmiesznem; nie rozumiałem pojęcia skruchy. Rozsadzała mnie żądza zemsty, była boginią, do której się modliłem. Wszystkim myślom, pożądaniom i wysiłkom przyświecała jedna zasada: oko za oko, ząb za ząb! Bóg odpowiedział na moje bluźnierstwa spuszczeniem lawiny — i tą pół godziną, która wydała mi się wiecznością. Nie mogę i nie chcę opisywać, co przeżyłem przez ten krótki a równocześnie nieskończenie długi przeciąg czasu. Uprzytomniłem sobie całe swe życie. Przeżyłem je raz jeszcze. Ale już nie w blasku, który mnie kiedyś otaczał, lecz w sąsiedztwie paszczy straszliwego niedźwiedzia, którego kłom w bluznierstwach swych chciałem poświęcić mózg... I wtedy zstąpiła na mnie jakaś promienna jasność... Przejrzałem. Zrozumiałem, jakim byłem dotychczas. Podobno w godzinie śmierci całe życie wraz z popełnionemi błędami przesuwa się przed oczyma konającego; przekonałem się na własnej skórze, że to szczera prawda. Urodzony w bogactwie, byłem dla siebie wszystkiem. Dopiero w obliczu śmierci zobaczyłem, żem tylko marny nędzarz, który nie jest w stanie zawołać nawet pomocy. Musiałem milczeć — każdy krzyk mógł zwrócić na mnie uwagę niedźwiedzia. Ale cała dusza zawarła się w jednym wewnętrznym krzyku, w jednej jedynej modlitwie o wyratowanie od śmierci. Bóg wysłuchał modlitwy. W mądrości swej wysłał mi jako wybawców tych ludzi, których wrogiem byłem. Cóż ludzie ci uczynili? Nie zemścili się, przeciwnie, obdarzyli mnie sowicie, zwrócili to wszystko, com stracił, nie, dali mi więcej, po stokroć więcej! Zrobili ze

501