Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/499

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwykłego. Pewne względy natury rodzinnej wypędziły mnie z ojczyzny. Pod wpływem rozgoryczenia, życie moje ułożyło się dość nierówno. Nietylko straciłem oparcie zewnętrzne, ale i wewnętrzne: przestałem wierzyć w Boga. Ojciec mój wyczytał to między wierszami jednego z mych listów i przysłał mi na Boże Narodzenie wiersz. Nie powiem, żebym się stał pod wpływem tego wiersza człowiekiem pobożnym; opamiętałem się jednak i przestałem staczać się wdół. Rodacy moi deklamują chętnie przy Bożem Narodzeniu. Czy wolno mi wyrecytować wiersz?
— Cóż za poeta jest jego autorem?
— Żadna sława; zwykły student. Ojciec podał mi, że w swoim czasie dawał mu lekcje kompozycji.
— Student? Pshaw! Zostawmy to! Niech mi lepiej kochany pan powie, jak można było zapomnieć się do tego stopnia, by znaleźć zadowolenie w obcowaniu z Sheppardem i jego towarzyszami?
— Zadowolenie? — odparł poważnie, — Niech pan nie sądzi, że mi było z nimi dobrze; nie jestem przecież złym człowiekiem. Trzymali mnie terorem. Właściwie to tajemnica, ale Old Shatterhand mnie nie zdradzi. Jestem mordercą!
Spojrzał na mnie w przekonaniu, że oświadczenie to mnie przerazi.
— Nonsens! — odparłem z uśmiechem.
— A jednak tak jest! Było to w Steetsvile; nie miałem z czego żyć, szukałem roboty. Przypadkowo spotkałem Shepparda. Zawiązała się rozmowa, zacząłem się skarżyć na biedę. Odpowiedział, że potrzebny mu jest do wyprawy na Zachód znośnie strzelający boy. Ofiarowałem swoje usługi; oświadczył, że musi mnie wypróbo-

491