Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/488

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że w rezultacie rozporządzali teraz wcale wygodnem pomieszczeniem na zimę. Kwestja tylko, czy będą mogli utrzymać się przez całą zimę z polowań...
Uważałem, że miejsce, na którem stanął szałas, nie jest bezpieczne. Unosiła się nad niem stroma ściana skalna, u góry nieco naruszona; pod wpływem burzy lub nagromadzonego śniegu część ściany mogła się zawalić i spaść na dach szałasu. Mieszkający w nim ludzie odznaczali się niewiarogodną nieostrożnością!
Obydwie kompanje połączyły się razem. Dowiedzieliśmy się później, że Welley, chcąc zmylić Szoszonów, tylko pozornie oddalił się wraz z towarzyszami; po chwili wrócili, by na nas napaść. Nie chodziło im o nasze życie, a o złoto; byli przekonani, że mają do niego większe prawo niż my. Zjawiwszy się nad finding-holem po naszem odejściu, Corner natychmiast ujrzał w strumieniu ślady złota i odgadł, co się stało. Cała więc kompanja rzuciła się za nami w pogoń; pościg nie był trudny, gdyż pozostawiliśmy wyraźne ślady w głębokim po pas śniegu. Obydwie grupy spotkały się na dole, nad New-Forkiem. Postanowiono zrezygnować chwilowo z osobistych animozyj i skierować wspólny wysiłek przeciw nam. Siedzieli teraz w szałasie naprzeciw nas i łamali sobie głowy, gdzieśmy mogli zniknąć. Chwilowo nie martwili się o pożywienie; mieli przecież konie, które w razie potrzeby można będzie pozabijać; zwierzęta miały chwilowo dosyć paszy. Mimo to niektórzy zaczęli na trzeci dzień wdrapywać się na pobliskie szczyty, prawdopodobnie w poszukiwaniu zwierzyny; wrócili jednak z pustemi rękami. Powtórzyło się to kilkakrotnie, aż pewnego dnia zastrzelili pierwszego konia. Następnej nocy rozległo się kilka strzałów: strzelali do niedźwiedzia bez rezultatu jednak.

480