Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/484

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

netou położył je dwoma celnemi strzałami, poczem zszedł ad jezioro. Podążyliśmy za nim z saniami; nie trzeba ich teraz było ciągnąć; przeciwnie, musiałem je trzymać, by nie spadły.
Przybywszy nadół, Winnetou skierował kroki ku ścianie skalnej, obrosłej gęstym bluszczem; zatrzymał się pod nią. Gdyśmy podeszli, odsunął bluszcz w miejscu, w którem zdawał się być najbardziej gęsty, i znikł nam z oczu.. Podążyłem za nim. Za zasłoną bluszczu wisiały dwie skóry; odsunąłem je jak firankę. Znalazłem się teraz w dosyć obszernej przestrzeni; tonęła w półmroku. Naturalne wgłębienie skały tworzyło tu dość wygodne pomieszczenie. Bluszcz obrósł ściany zewnętrzne i zaciemniał wejście; zewnątrz rosły rośliny, nie lubiące światła; dodawało to martwym kamieniom wyrazu i życia.
Mieszkanie składało się z trzech ubikacyj: z przedniej, do której weszliśmy na początku, z środkowej, większej od pierwszej, którą tzeba było sztucznie oświetlać, i z tylnej, służącej za przedpokój, w której panowała temperatura piwnicy. Była to kryjówka Szoszonów dla wojowników, których w tych stronach zaskoczy podczas łowów zima, i którzy szukają ochrony przed śmiertelnem zimnem.
Zamiast krzeseł i mat pełno było futer i garbowanych skór; oprócz tego stał piec z indjańskiemi garnkami, gliniane lampy, pogrzebacze, konieczne do rozniecania i podtrzymywania ognia, zapasy suszonego mięsa — w kawałach i mielonego — ogromna ilość polan, wystarczająca na dobrych kilka tygodni, — krótko mówiąc cały szereg przedmiotów, która są niezbędne dla przymusowego przybysza. Oprócz tego było tu kilkanaście

476