Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/476

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wielkiemu zadowoleniu zapędzono do tej samej pracy. Czerpał wodę wielkim kapeluszem z zapałem, wskazującym ima to, że Indjanin jest specjalistą w zagrzewaniu do pracy leniwych robotników. Starzec zasłużył w zupełności na tę karę.
Otwór był głęboki i szeroki. Choć pracowały nad nim cztery pary rąk, woda opadała bardzo wolno. Winnetou zapewniał, że robota potrwa jakieś dwa dni.
Nad wieczorem Tech powrócił wraz z Szoszonami, meldując, że blade twarze ruszyły natychmiast dalej, z czego jednak nie wynika, że nie uczyniły tego dla zmylenia nas.
Nadszedł wieczór; trzeba było przerwać pracę. Indjanie wzięli broń jeńców, którym zawiązano oczy. Pilnowani przez czerwonych, jeńcy zeszli wolnym krokiem do obozu. W kotlinie daliśmy im jeść i pić. Na noc nie zdjęliśmy im ani więzów, ani opasek z oczu, nie chcieliśmy bowiem, by widzieli, gdzie się znajdują. Nie trzeba chyba dodawać, że przez całą noc pilnowały ich straże.
Następnego ranka przeprowadzeni zostali na górę z zachowaniem tych samych środków ostrożności, co wczoraj. Pogoda się zmieniła, dął lodowaty wiatr, jęcząc i wyjąc w szczelinach. Winnetou miał poważną, zatroskaną minę. Około południa wezwał Teeha i rzekł doń:
— Jutro rano trzeba będzie zabrać stąd wszystkie konie. Teraz zaś niechaj brat mój dobierze sobie jeszcze jednego wojownika i uda się konno w jego towarzystwie do Pa-ware. Trzeba zobaczyć, ile tam prowiantu; może będziemy musieli się schronić.
Nie mówiąc ani słowa, wywiadowca oddalił się posłusznie wraz z jednym Szoszonem.
Nasi i przymusowi robotnicy pracowali dziś pod wpły-

468