Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/466

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

której przyprowadziliście ze sobą tych dwóch. Teraz się policzymy. Mam wrażenie, że z wami koniec!
Sheppard uśmiechnął się szyderczo i zawołał:
— Koniec? Włos z głowy nam nie spadnie! Mam przecież wasz podpis.
— Zabiorę wam papier wraz z podpisem.
— Zabierzecie? Musiałbym mieć pismo przy sobie!
— Oho! Już my je odnajdziemy!
— Szukajcie, szukajcie! Nie jestem idjotą; nie noszę takich dokumentów. Oddałem papiery w ręce szeryfa; zapieczętował je. Jeżeli w określonym terminie nie wrócę, zostaną opublikowane. Morderca nie będzie się mógł nikomu pokazać na oczy!
— Przeklęta historja! — zawołał zawiedziony Reiter.
— Tak się sprawa przedstawia! — uśmiechnął się prayerman. — A teraz róbcie z nami, co się wam podoba!
Był przekonany, że wygrał dobry atut. Po chwili Welley rzekł:
— Nie wierzę groźbom tych łotrów. Niech się pan nie da zastraszyć, mr. Reiter. Trzeba zobaczyć, co te kanalje mają przy sobie. Przedewszystkiem, zamijmy się bronią. Moja strzelba została wtedy w trawie; musiałem się zadowolić znacznie gorszą. Widzę u Shepparda dobrą fuzję systemu Railing. Zatrzymam ją dla siebie. Oto jest!
Podniósł ją z ziemi. Tego już było staremu Amorowi Sannelowi za wiele. Wyskoczył z za kamienia, za którym był ukryty, podbiegł doń i, wyrywając mu strzelbę z ręki, rzekł:
— Mr. Welley, czy jak się pan tam zowie, ta strzelba jest moją własnością! Sheppard ukradł mi ją.

458