Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/462

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czyli im przyczynę karkołomnej wyprawy. Obok mnie stał stary Amor Sannel.
Rzuciwszy na nich okiem, zawołał:
— To oni, sir, to ci, których szukam!
— O kim mówicie?
— O tym, który stoi na prawo, i o tym w środku. Ten na prawo zabrał mi strzelbę. Widzę ją, to ona, poznałbym ją na sto kroków. Chodźmy do nich, prędko, prędko!
Mówił o Cornerze i Sheppardzie, który trzymał w ręku jego strzelbę systemu Railing.
— Zaczekajcie jeszcze chwilę! Musimy trzymać się poleceń i wskazówek Winnetou. Nie ucieknie wam ta strzelba. Słuchajcie — rozmawiają.
Był to istotnie głos Cornera. Słyszeliśmy każde słowo:
— Stary, siwy grzeszniku! Nie spodziewałeś się, że cię kiedyś tak wywiodą w pole, co? Iluż to ofiarom pozaciągałeś stryczki dookoła szyi? No, teraz sam masz pętlę na gardle i nie będziesz już miał okazji dręczenia innych. Zabrałeś bratanka, by z dna strumienia wyławiał złoto; sprawimy ci tę samą przyjemność! Nie odejdziemy stąd przed opróżnieniem całego finding-holu, całego, rozumiesz? A złoto będziesz ty wyciągał razem ze swym bratankiem! Musisz nas słuchać, albo będziemy cię ćwiczyli tak długo, dopóki krew nie zacznie spływać z twych parszywych kości.
— Do wody? Przy tym mrozie? — jęknął starzec. — Chyba nie będziecie tego wymagać od starego człoweka!
Rozmowa musiała już trwać długo, na twarzy bowiem starca zamiast wyrazu zdumienia malowało się bezgraniczne tchórzostwo. Corner, Sheppard i Eggly wybuchnęli głośnym, szyderczym śmiechem.

454