Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/434

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pomyślna to dla mnie nowina, sir. Dziwię się tylko bardzo, że żona nie starała się pomówić z panem.
— Byłem w Weston incognito. Nie chciałem, by mnie oglądano, jak obraz na wystawie.
— Rozumiem.
— Ależ, — wtrącił Rost, którego już oddawna świerzbił język, — gdy przybył Winnetou, stało się przecież powszechnie wiadome, że pan jest Old Shatterhandem, mylordzie!
— Winnetou był również w Weston?
— Tak — ciągnął Rost, nie patrząc na mnie i nie widząc mych gestów. — Winetou i mr. Shatterhand odkryli, że prayerman ukradł nuggety.
— Kradzież nuggetów? Prayerman? Podczas ostatniej bytności w domu poznałem jakiegoś prayermana. Żona kupiła u niego trochę rzeczy, a prayerman przepisał sobie wiersz ku czci Bożego Narodzenia, przywieziony przez małżonkę mą z Europy.
— Tak, tak, — potwierdził Rost. — Mr. Sitller, czy pan wie, kto jest autorem wiersza?
Były kelner o mały włos nie zdradził się z tem, co miało jeszcze pozostać tajemnicą. Skoczyłem na koniu nieco wbok, że gaduła musiał się obejrzeć, i posłałem mu spojrzenie tak groźne, że zrozumiał, iż ma milczeć.
— Owszem, wiem, kto jest autorem wiersza, — odparł Stiller ze spokojem. — Młody chłopak rozkochany w dziecinnych bajkach. Frazesy o Chrystusie, o grzechu i odkupieniu, o Zbawicielu i sprawach niebieskich — są tworami młodocianego, niedoświadczonego wieku. Żaden rozsądny człowiek ne wierzy w nie.
— Naprawdę? — rzekłem. — Mam wrażenie, że nie jestem głupcem, a mimo to wierzę.

426