Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakiś, chciałbym bowiem zobaczyć twoją minę, gdy cię pożegnam wbrew waszej woli.
— Uff! Zamierzasz uciec?
— Uciec? Nie! Uciekają tylko tchórze, którym brak odwagi do zetknięcia się z wrogiem oko w oko. Rozstanie nasze będzie zapewne miało zupełnie inny charakter. A więc, zostaję u was; widzę bowiem, że jestem pożądanym gościem. Gdy mi się zabawa sprzykrzy, odejdę; nie będziesz mnie musiał wcale zachęcać.
Moja buta doprowadziła go do takiej furji, że doskoczył do mnie i, poczęstowawszy kopniakiem, zawołał:
— Psie, przejrzałem cię nawylot! Lękasz się pala, chciałbyś prędko umrzeć; dlatego drażnisz mnie, bym cię w gniewie zabił. Nie myśl, że będę takim głupcem i uczynię to. Będziecie zdychać powoli, tak powoli, że zdawać się wam będzie, iż między minutami upływają całe miesiące. No, na teraz dosyć! Nie chcę nic słyszeć, Milcz!
Było mi to bardzo na rękę. Peteh wrócił na swe dawne miejsce. Niedługo rozkoszował się milczeniem, gdyż ciszę przerwał głos Cornera, który wraz z towarzyszami leżał również związany. Corner mówi:
— Słuszna, że psu, który się zwie Old Shatterhand, kazałeś przestać szczekać i wyć. Ale my musimy pomówić z wami! Kiedy nas oswobodzisz?
— Nie dziś! — odparł wódz krótko i groźnie.
— Przypominam ci dane słowo!
— Milcz!
— Nie chcę!
— Zmuszę cię do milczenia!
— Przecież daliśmy się związać dobrowolnie!
— Tak. Byliście takimi głupcami!

333