Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przy ognisku, potem kazał mi włożyć fajkę do torby, co też niezwłocznie uczyniłem.
— Mimo to znalazłeś ją w swojej torbie!
— Stryj wywołał ten cały chaos. Pomylił się co do naszych siodeł. W przekonaniu, że to ja się pomyliłem, chcąc naprawić przeoczenie, wyciągnął fajkę z jednej torby i włożył ją do drugiej; w ten sposób znalazłem ją u siebie. Tylko tak można to sobie wytłumaczyć! Będzie teraz odczuwał brak. Czy ruszyć za nim, by ją oddać?
— Nie, nie! Przedewszystkiem, nie chcemy mieć z nim do czynienia, po drugie zaś, nie puściłby cię zpowrotem.
— To bardzo prawdopodobne. Zatrzymam ją więc do najbliższego spotkania. Dokąd pojedziemy?
— Końcowym punktem naszej wyprawy będzie zapewne ujście Medicine-Creeku. Ruszymy za chwilę. Czy masz jakie życzenie?
— Drogi, jedyny przyjacielu! Proszę cię na wszystko, nie opuszczaj mnie w tem okropnem położeniu! Bądź mi takim samym poczciwym, wiernym towarzyszem, jakim byłeś w czasach naszej młodości!...
— Nie obawiaj się, jesteś pod dobrą opieką. Życie nasze ukształtuje się, oczywiście, inaczej, niż dawniej; musisz pamiętać o tem, żeśmy się spotkali w far-weście w trudnej, ciężkiej sytuacji. Proszę cię bardzo, zastosuj się we wszystkiem do wskazań moich i przyjaciela mego Winnetou.
— Co do tego, możesz być spokojny! Przeczytałem szereg książek z życia Indjan i nauczyłem się z nich tak wiele, że mogę śmiało rywalizować z najwybitniejszymi westmanami.

299