Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

najmniejszym wydatkiem. Raz puściliśmy się wpław przez rzekę, aby oszczędzić dwa grosze, które trzeba było zapłacić przewoźnikowi!
Cudowny mój towarzysz palił się do wycieczki na okres świąt Bożego Narodzenia, był jednak przekonany, że go tym razem nie zabiorę; miał tylko dwa talary, byłem więc w stosunku do niego — milionerem. Uspokoiłem go zapewnieniem, że zabranie człowieka, nieposiadającego chwilowo pieniędzy, jest dla takiego miljonera drobnostką, o której nie warto mówić.
Wilję i pierwsze dni świąt spędziliśmy u rodziców; spotkaliśmy się na trzeci dzień świąt, gotow do wyprawy. Carpio przywitał mnie z rozpromienionem obliczem: ojciec dołożył mu jeszcze talara! Stosunek nasz przedstawiał się więc teraz, nie jak dotychczas 2:5, lecz 3:5. Carpio zbliżył się potężnie do milionera...
— Dokąd ruszymy?...
Zwykle zapuszczaliśmy się w góry, ciągnące się na granicy Saksonii i Czech. Wyobrażaliśmy sobie podczas tych wędrówek, że się włóczymy po Pirenejach, na granicy Hiszpanii i Francji, lub po Himalajach, między Tybetem a Indjami. Było tu wszystko, czego tylko serce zapragnąć mogło: miasta i wsie, góry i doliny, skały i pola, rzeki i źródła, słońce i deszcz! Więcej nie można było wymagać. Pokochaliśmy ten teren naszych podróży po szerokim świecie; wybór innego poprzedzała zwykle długa konferencja.
To przywiązanie do terenu miało nietylko psychologiczną przyczynę; trzymałem ją długo w tajemnicy, ale dziś zdradzę czytelnikom. Mogę to uczynić tem łacniej, że nie drapiemy się już po górach. Niech więc inni, godni nasi następcy, zarobią na odkryciu tajemnicy.

16