Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mój — Hatatitla[1]. Hatatitla był zawsze do mojej dyspozycji; gdy towarzyszyłem Winnetou, stanowił moją własność; gdyśmy się rozstawali, koń zostawał u niego. Oczywiście, mogłem go zabrać, ale nie czyniłem tego nigdy. Stałe dosiadanie podobnych, jak dwie krople wody, koni było dobitną ilustracją zewnętrznego kontaktu panującej między nami wewnętrznej harmonji. — — —
Gdy tak ładnie wyproszone osoby opuściły pokój, Winnetou zeskoczył z konia i wyprowadził go, by uwiązać gdzieś razem z Hatatitlą. Iltszi nie był podkuty, na posadzce więc nie pozostał żaden ślad kopyt.
Gospodarz zwrócił się do mnie:
— Odrazu pomyślałem sobie, że nie jest pan tylko włóczącym się po świecie i przygodnie piszącym mr. Mayerem: żona moja może to potwierdzić. Niezwykle niemiły wypadek kradzieży równoważy z nawiązką wielki zaszczyt goszczenia pana i wodza Apaczów w mych skromnych ścianach. Mam nadzieję, że Winnetou również u mnie zamieszka?
— Dziś zostanę na pewno, co do jutra — nie wiem, — odparłem. — Mam bowiem wrażenie, że ruszymy jutro na Zachód.
Stiller wtrącił szybko:
— Wybiera się pan na Zachód, a nie, jak było w planie, na Wschód?
— Tak. Winnetou przybywa obecnie z St. Joseph. Gdyby plan wyprawy na Wschód nie uległ zmianie, miałby na sobie inne ubranie, kupione w St. Joseph, i byłby tam pozostawił nasze wierzchowce. Rozumiem każdy jego krok, nie prosząc nawet o wyjaśnienie.
Była to woda na młyn kelnera, który skłonił mi się głęboko i rzekł:

  1. Błyskawica.
222