Strona:Karol May - Sępy skalne.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sko i położymy się pod drzewami w cieniu, aby nie spostrzeżono naszego odejścia.
— Dobrze, że księżyc świeci, — rezonował Hobble-Frank — przynajmniej znajdziemy drogę.
— Mamy dokładne wskazówki — wciąż wzdłuż rzeki. Coprawda niemiło mi, że zmuszony jestem oszukać towarzyszów, ale nie może to im przecież zaszkodzić. Poprzednio my także mieliśmy prawo decyzji; teraz zaś przywodzą Old Shatterhand i Winnetou. Długiego i Grubego tylko między innymi pyta się o zdanie. Czas dowiedzie, że my także jesteśmy westmanami, że potrafimy wymyślić i wykonać własny plan.
Zgaszono ognisko. Nie płonęły już także ogniska, przy których siedzieli Indjanie. Cisza zaległa obóz, cisza przerywana w regularnych odstępach czasu przeraźliwem gwizdaniem wybuchającej z ziemi pary.
Minęła przeszło godzina; poruszyło się pod drzewami, gdzie leżeli Frank, Jemmy, Marcin Wohkadeh.
— Moi bracia niechaj za mną pójdą! — rzekł młody Indjanin. — Już czas.
Zabrali broń oraz inne potrzebne rzeczy i zaczęli się skradać ku koniom. Bystre oko Wohkadeha szybko odróżniło pięć rumaków od pozostałych. Nie obeszło się bez lekkiego szmeru. Dlatego zatrzymali się na chwilę, podsłuchując, czy ktoś się nie obudził. Wreszcie sprowa-

96