Old Shatterhand wyciągnął nóż z pnia i przeciął rzemienie. Biali myśliwi otoczyli go kołem i winszowali nietylko jemu, ale i sobie. Również Szoszoni chwalili wielce obu zwycięzców, ale przedewszystkiem co rychlej podążyli do broni, aby uniemożliwić Upsaroca opór, czy ucieczkę. Wrogowie przerwali wycie, podeszli do miejsca, gdzie spoczywał Grzmot, i usiedli przy nim. Nawet strażnik, który stał na warcie przy broni, przyłączył się do nich, aczkolwiek nietrudno mu było skoczyć na konia i uciec.
Shatterhand znowu podszedł do Odważnego poszukiwacza leku, który dopiero co wracał do przytomności. Otworzył oczy i widział, jak zwycięzca przecina mu pęta. Dopiero po kilku chwilach zdał sobie sprawę z sytuacji, zerwał się na równe nogi i wraził w Old Shatterhanda zgoła nieopisane spojrzenie. Zdawało się, że oczy wystąpią mu z orbit. Jąkając się, zapytał:
— Ja — leżałem — na ziemi?! — Czyś — ty mnie — pokonał?
— Tak. Czyż nie sam postawiłeś warunek, że ten, który legnie na ziemi, będzie uchodził za pokonanego?
Czerwony obejrzał się dokładnie. Mimo rosłej postaci miał wygląd wręcz opłakany.
— Nie jestem ranny! — zawołał. — A więc powaliłeś mnie gołą pięścią?
Strona:Karol May - Sępy skalne.djvu/83
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
81