Strona:Karol May - Sępy skalne.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ności i, nie stawiając im żadnych przeszkód, będziemy oczekiwać na dalszy rozwój wypadków.
— A co teraz poczniemy?
— Teraz wrócimy do wylotu wąwozu, oczywiście, nie tą samą drogą. Zboczymy w las. Chodźcie za mną!
Ściany przesmyku nie wznosiły się w tem miejscu szczególnie stromo i nietrudno koniom było się wspinać. Old Shatterhand jechał na przodzie. Na dosyć znacznej wysokości westman zboczył w kierunku wąwozu. Kiedy się zatrzymał, oddział znajdował się na połowie wysokości skał, równolegle do wylotu wąwozu. Stąd w parę chwil można było dotrzeć do wylotu i obsadzić go.
Jeźdźcy zeskoczyli z siodeł i przywiązali konie do drzew. Sami zaś usiedli na miękkim mchu.
— Czy długo będziemy czekać? — zapytał Jemmy.
— Możemy obliczyć — odrzekł Shatterhand. — Upsaroca, skoro świt, zaczęli szukać obu wywiadowców. Zanim się dowiedzieli o wszystkiem, mogły upłynąć dwie godziny. Dotarłszy do obu grobowców, otworzą je i zbadają. Powiedzmy, zajmie to godzinę czasu, co razem czyni trzy godziny. Od obozu do tego miejsca jest pięć godzin drogi. A zatem, jeśli jadą z tą szybkością, co my, to powinni tu być w osiem go-

53