Strona:Karol May - Sępy skalne.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rękami i nogami. Znajdowali się w najopłakańszym stanie. Odzież zwisała w strzępach. Stawy mieli obolałe i poranione od pęt. Twarze oblepione brudem, włosy na głowie i brodzie zmienione. Policzki zapadłe, a oczy zsunięte w głąb oczodołów, — straszliwe świadectwo przebytego głodu, pragnienia i innych cierpień.
Do nich przyprowadzono nowych jeńców. Podczas marszu szepnął Marcin do Grubego Jemmy’ego:
— Dokąd nas wódz prowadzi? Może do ojca?
— Być może. Ale na miłość Boską, nie zdradź się, że go znasz, inaczej wszyscyśmy zgubieni!
— Tu oto leżą schwytani biali — rzekł wódz. — Ciężki Mokasyn nie zna dobrze ich języka, nie wie zatem, kim są. Biali mężowie mogą do nich podejść i zagadnąć, a potem powiedzą mi, co usłyszeli.
Zaprowadził jeńców do kąta. Jemmy wystąpił co rychlej naprzód i rzekł po niemiecku:
— Sądzę, że znajduje się tu niedźwiednik Baumann. Na Boga, niech pan nie da po sobie poznać, że znasz swego syna, który stoi tu za mną. Przyszliśmy, aby was uratować, lecz sami wpadliśmy w ręce czerwonych. Mimo to mamy pewność, że niebawem wszyscy razem bę-

114