Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


I
WYWIADOWCY

Kiedy rozpoczynam niniejszą opowieść, nasuwa mi się z nieodpartą siłą wspomienie z dzieciństwa, które dziś jeszcze żyje w mej pamięci tak wyraźnie i jasno, jak gdybym je dopiero wczoraj przeżył.
Było nas pięciu czy sześciu malców, Staliśmy na placu rynkowym mego miasta rodzinnego i przyglądali się jakiemuś woźnicy, którego konie nie mogły podźwignąć z miejsca ciężkiego wozu. Nielitościwy człowiek smagał je z całej siły, wreszcie zawrzał gniewem i zaklął siarczyście dodając do przekleństwa tak tęgie baty, że zwierzęta ruszyły.

— Tak, kiedy nic już pomóc nie chce, wówczas pomaga kantyczka do pioruna! — rzekł woźnica, roześmiał się i odjechał. Przechodnie wtórowali mu śmiechem, co się zaś tyczy nas, dzieci, to przekleństwo tak nam zaimpono-

7