Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I zastrzeliłem dwa konie. Wystrzały odbiły się od ścian canonu, jak wystrzały armatnie. Nawaje wyskoczyli z kryjówek. Roiło się od nich na wszystkich oskałach, na wszystkich rafach; zalegli krawędzie z bronią wpogotowiu. Ujrzawszy ich, jeźdźcy Pa­‑Utesów osadzili rumaki i skinęli na swoich towarzyszów z tratw, aby bezzwłocznie przybyli do brzegu, co się też stało, mimo znacznych trudności terenowych Teraz padły salwy, które nikogo z nas nie trafiły. Wrogowie, przekonawszy się, że nie przebrną, zawrócili; kiedy znikli, wyminęły nas właśnie opuszczone w pośpiechu puste tratwy. Teraz czekaliśmy, i niedługo, a Utesowie zawrócili, nie ważąc się podejść na odległość kuli. Odparci przez nasz przedni oddział, przekonali się, że są w pułapce. Podczas kiedy my mieliśmy dosyć miejsca, aby się szeroko i wygodnie ustawić w szyku bojowym, oni byli stłoczeni w wąziutkiej gardzieli skalnej, wskutek czego tylko na przodzie stojący mogli posługiwać się bronią. I długo mieli tkwić w tej niebezpiecznej cieśninie, może nawet noc całą? Nie można było o czemś podobnem myśleć. Byliśmy przeświadczeni, iż niezadługo wypadnie nam oczekiwać rozstrzygnięcia.

Istotnie, niebawem jeden z nich zbliżył sie do nas, na znak pokojowych zamiarów machając chustką czy czemś podobnem. Pozwoliliśmy mu podejść. Oznajmił, iż wódz jego pragnie się roz-

67