Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dniowym. Kurdowie Akra, jak przypuszczałem, powinni byli zamieszkiwać wybrzeże rzeki tej samej nazwy, będącej dopływem górnego Zabu Ala. Nie wiedziałem jednak, w jakiej okolicy należy szukać tego oddziału szczepu, o który nam chodziło. Coprawda, mógłbym zabrać przewodnika, ale ów znowu byłby dla nas zawadą.
Kierowałem się wypróbowanym zmysłem orjentacyjnym i ostrym wzrokiem. W każdym razie powinniśmy byli natknąć się na tropy szyitów, którzy na pewno nie zachowali zbytnich ostrożności, jak to uczyniliby Indjanie, po mistrzowsku zacierający ślady. Rzeczywiście, niewiele minęło czasu, gdy ujrzałem tropy kopyt końskich. Były zupełnie wyraźne, chociaż minął już cały dzień od chwili, jak wyruszyli szyici.
Teraz neleżało odzyskać czas stracony. Mieliśmy dobre konie, a tak doskonale wypoczęte, że w kilka minut przebywaliśmy przeszło milę angielską. Przed wieczorem napotkaliśmy znowu ślady szyitów, zupełnie świeże, — musiały datować się odniedawna.
W przeciągu jednego zatem dnia dopędziliśmy ich prawie, mogłem więc pozwolić sobie i wierzchowcom na zasłużony wypoczynek. Rozłożyliśmy się przy małem jeziorze. Konie miały paszy poddostatkiem, a my zasnęliśmy snem sprawiedliwych.
Ledwie zaszarzał poranek, ruszyliśmy w dal--

239