Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



2. Śmierć handlarza niewolnic.

Pojechaliśmy na południe, przebyli półtora kilometra i powracali tą samą drogą. Okolica, górzysta, obfitowała w wodę. Dlatego latem często nawiedzali ją Kurdowie, którzy zimą trzymają się równin. Stąd też niezbyt bezpiecznie podróżować latem wzdłuż rzeki, bo Kurd, gościnny i ofiarny w stosunku do przyjaciół, — obcych uważa za pożądaną zdobycz; tak było zdawna, tak jest i będzie. I my musieliśmy pilnie baczyć wokoło. Niegdyś wyświadczyłem usługi pewnym plemionom kurdyjskim, podczas ich zatargu z innemi szczepami; jedni byli więc moimi przyjaciółmi, drudzy zaciętymi wrogami. Jeśli nieszczęście chciałoby oddać nas w ich ręce, bylibyśmy zgubieni bezpowrotnie! Do nich należał również szczep Szirwani, któremu niedawno szczęśliwie uszliśmy.
Słońce kryło się za górami; kończyliśmy prawie drogę powrotną; zapewne już niedaleko szumiał Zab. Przejeżdżaliśmy wąską doliną, której ściany wznosiły się stromo ku niebu; ujrzałem jakiegoś pasterza; siedział między odłamami skał, pilnując stada mizernych kóz. Człowiek ten musiał być bardzo ubogi; workowata odzież, podziurawiona jak sito, przykrywała go niedostatecznie; na spiętrzonych kudłach widniała jedna z tych

181