Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na ziemi. Spojrzeliśmy przez szparę i stwierdzili z niemałem zadowoleniem, że tłuszcza poczęła się szybko rozchodzić!
Sprytny hadżi, patrząc na efekt swego pomysłu, zaśmiał się i rzekł:
— Widzisz, jak to pomaga, sihdi! Ty zabiłbyś ze dwudziestu, lub więcej jeszcze ludzi, pięściami, lecz mój język rozproszył ich wszystkich! Hamdulillah! Nikogo już niema! Jazda więc, naprzód!
Gdyśmy dosiedli wierzchowców, nie było przed namiotem ni żywej duszy, lecz w tej samej chwil wybiegło paru ludzi z poza długiej niskiej chaty; poznałem Abd el Birra i jego łotrów!
— Oszukano was, okłamano! okłamano! — ryczał z pianą na ustach; — na nich, głupcy, na nich! Prędzej! Ucieknie nam giaur przeklęty!
Halef mógł go z łatwością zastrzelić, lecz naturalnie nie uczynił tego. Harap miał jeszcze w dłoni; przeciął nim kilkakrotnie powietrze ze świstem; uderzenia te miały być dla Abd el Birra symboliczne. — Ruszyliśmy galopem, odprowadzeni wrzaskiem wściekłości, który można było porównać tylko z rykiem Indjan! —
Należało się spodziewać, że sfanatyzowana tłuszcza, nie poprzestanie na tych objawach wściekłości, lecz pobudzona żądzą krwi, rzuci się w pościg. Dlatego też nie przystanęliśmy, spotkawszy towarzyszy, a zawołaliśmy na nich, by podążyli za nami. Skierowaliśmy się na północ, ażeby zmylić prześladowców. Po chwili spostrzegłem tuż za sobą oddział jeźdźców, gnających pędem. Rychło jednak przekonali się naocznie, że nie może już być mowy o pogoni. Spuścili nosy na kwintę

128