Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tego środka ostrożności.
— I tej nocy zostałem niebawem zbudzony przez Omara. Potrząsał mnie za ramię i mówił szeptem, by nie płoszyć snu innych:
— Sihdi, wstań na chwilę i posłuchaj tych dźwięków! Nigdy jeszcze nie słyszałem głosu takiego zwierzęcia!
Posłuchałem go. Oddaliliśmy się trochę od obozu i począłem nadstawiać ucha. Wokoło panowała martwa cisza. Wtem przerwały ją jakieś dziwne dźwięki, których nie umiałem określić. W każdym razie nie wydawało ich zwierzę; odgłos powtórzył się kilkakrotnie.
— Dziwne! Jeśli to nie głos płaczącego dziecka, to nie wiem już, co to być może, — powiedziałem. — W każdym razie nie przypomina szczekania szakala lub feuneka, ani wycia hieny. Zbliżmy się powoli!
W miarę, jak skradaliśmy się, głos nabierał wyrazistości; rozróżniłem dwie sylaby: zar-ka, które wydawało jakieś płaczące dziecko. — Zarka jest to rodzaj żeński wyrazu arabskiego assrak, oznaczającego kolor niebieski; było wiec użyte jako imię kobiety, lub dziewczyny. — Dziecko samotne, tutaj — na pustyni? Niemożliwe! — Wpobliżu musiały być jeszcze inne osoby; należało się mieć na baczności!
Skradaliśmy się coraz bliżej i bliżej, póki nie zobaczyliśmy ze zdumieniem, że dziecko leży samotnie na piasku. Mogła to być pułapka i dlatego postanowiłem przeszukać dokładnie całą okolicę.
Trwało to dosyć długo; gdy już przetrząsnąłem wszystkie krzaki i zarośla, powróciłem do Omara; siedział w piasku z dzieckiem na ręce. Malec szyję jego objął rączkami i spał.

120