Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dotychczas uśmiechał się tylko, teraz począł śmiać się na całe gardło:
— Nie lękaj się! Tamten mutessaryf był moim zajadłym wrogiem, który mnie i wielu innym wyrządził mnóstwo przykrości. Kucharz wydał tajemnicę tego zdarzenia, a pan jego wkrótce został zwolniony z obowiązków wielkorządcy. — Jestem twoim przyjacielem! Jeśli masz do mnie jaką prośbę, spełnię ją z przyjemnością!
— Tak. Mam do ciebie prośbę!
— Mów śmiało!
— Jestem zmuszony prosić o twą opiekę.
— Przeciw komu?!
— Przeciwko Abd el Kahirowi, szeikowi szczepu Muntefik.
— Abd el Kahir? czy dobrze słyszę?
— Abd el Kahir? — zapytał również Beduin.
Obydwaj spojrzeli po sobie zdziwieni i potrząsnęli głowami.
— Co zarzucasz temu szeikowi? — zapytał mutessaryf.
— Bardzo wiele.
— Powiedz wreszcie!
— Abd el Kahir jest mordercą i zbrodniarzem! Proszę o ukaranie go z całą surowością prawa!
— Zbrodniarz, morderca? — zawołali obydwaj, jakby niedowierzając własnym uszom.
Zdawało mi się, że uważali szeika za człowieka z gruntu uczciwego, niezdolnego do popełnienia zarzucanego mu przeze mnie przestępstwa. Dlatego nie zwlekałem z wyjaśnieniami. Mutessaryf słuchał spokojnie, lecz gościem owładnęło rozgorączkowanie. Co chwila

106