Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech Allah zaczeka z wysłaniem szeika do Gehenny tak długo, dopóki nie odbierzemy naszych strzelb! Wszakże nie zostawisz ich tym łotrom?
— Naturalnie, że nie!
— Słusznie, słusznie, sihdi! Niedźwiedziówka i sztuciec Henry’ego towarzyszyły nam w wędrówkach po wszystkich krajach i wszystkich ludach świata! A kiedy zagrzmiał ich głos, zawsze uśmiechało nam się zwycięstwo! Czemże jesteśmy bez nich? Kalekami bez rąk, bez nóg, — ptakami bez skrzydeł, — fajkami bez ognia! Musimy je odebrać, musimy! Wydostaniemy je choćby z pod ziemi! A skoro będą w naszych rękach, uraczę tego Abd el Kahira sztuchańcem, nieco mocniejszym od tego, którym mnie poczęstował! Nie ocknie się po nim tak prędko, jak ja po jego upominku!
— Dlaczegoś nie czuwał baczniej, Halefie? Wiedziałeś przecież, że mu niedowierzam!
— O, ten psi syn był tak życzliwy i usłużny, że poprostu zabolała mnie twoja podejrzliwość w stosunku do niego!
— Rozumiem teraz jego postępowanie! Oddał Mesuda w ręce swych ludzi, a sam powrócił, niezauważony przez zatopionych w modlitwie Haddedinów, aby złowić ciebie i mnie w te same sidła. Zastał ciebie tylko i natychmiast skorzystał ze sposobności; — mnie chciał zastrzelić, gdy będę powracał, z twojej własnej strzelby! Uniknąłem śmierci jedynie przez upadek z muru w sam środek Muntefików, a potem Haddedinowie pokrzyżowali jego zamiary. — Ale zato nie mamy koni i musimy powrócić do Bassory pieszo!

102