Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wodów, to udało się mojemu butowi. Ten starzec siedział teraz skurczony i nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy. Dlatego miałem dla niego nawet nieco współczucia, kiedy się po chwili odezwałem:
— Pojmiesz chyba, że teraz nie mogę mieć z tobą już nic wspólnego. Nie jadę z tobą dalej.
— Jedź z djabłem i do piekła! — fuknął na mnie, jak kot.
— Ile zapłacił Murad Nassyr za moją podróż?
— Tylko sto piastrów — odrzekł, domyślając się dalszego ciągu.
— Nie kłam, bo dwieście za mnie, a sto za murzynięta. Powiedział mi to, zanim wszedłem na pokład, a jemu więcej wierzę, niż tobie.
— Sto! — twierdził uparcie.
— Trzysta! Oddasz mi je, gdyż opuszczam twoją dahabijeh.
— Dał tylko sto. Rozkosz mi sprawisz, kiedy mi się z oczu usuniesz. Zabieraj się czem prędzej! Jechałeś jednak ze mną z Bulaku do Giseh. A to kosztu-